Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/do-klamstwo.bialowieza.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server314801/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server314801/ftp/paka.php on line 17

- I jak ja mam im przekazać tę wiadomość, co? - la¬mentował Doug, tym samym lejąc miód na jej serce. Nie¬wiarygodne, komuś naprawdę na niej zależało...

uśmiechnął się do niej.
nam życie. Sayre się zawahała, zanim zadała dręczące ją pytanie: - Dlaczego nie zostałeś inżynierem elektrykiem, jak planowałeś? - Nie mogłem. - Dlaczego? - Nie wiedziałaś? Nigdy nie poszedłem do szkoły. Moje stypendium zostało unieważnione. - Dlaczego? - zawołała. - Dlaczego? - Nigdy mi nie powiedzieli. Po prostu któregoś dnia przyszedł list, w którym napisano, żebym się nie fatygował i nie zapisywał na studia, chyba że stać mnie na zapłacenie czesnego, ponieważ moje stypendium zostało wycofane. Próbowałem składać podanie o stypendium sportowe, ale nawet mniejsze uczelnie nie chciały mi go przyznać ze względu na kontuzję kolana. Rodziców nie było stać na wysłanie mnie do szkoły, więc postanowiłem popracować parę lat, zaoszczędzić wystarczająco dużo pieniędzy, żeby pójść na studia, ale... cóż, zdarzyły się różne rzeczy. Mama dostała raka i ojciec potrzebował kogoś, kto pomógłby mu się nią opiekować. Wiesz, jak to jest. Oboje zdawali sobie sprawę, kto stał za wycofaniem stypendium Clarka. Huff. Pociągnął za sznurki, prawdopodobnie wkładając w to ogromną sumę pieniędzy. Przysiągł zniszczyć Clarka Daly'ego i udało mu się. Huff zawsze dotrzymywał obietnic. Teraz Clark był na jego liście płac i wykonywał niewolniczą pracę, co niewątpliwie sprawiało jej ojcu ogromną satysfakcję. Była pewna, że Huff śmiał się codziennie na samą myśl o tym układzie. - Myślę, że jesteś mną rozczarowana - dodał Clark, śmiejąc się ponuro. - Do diabła, ja też jestem sobą bardzo rozczarowany. - Przykro mi, że nie ułożyło ci się lepiej w życiu. Napotkałeś na drodze przeszkodę nie do pokonania. Huffa Hoyle'a. - Tobie też nie było łatwo, prawda? - Przeżyłam. Czuję się, jakbym przez wszystkie te lata walczyła wyłącznie o przetrwanie. - Danny musiał dojść do wniosku, że przetrwanie to nie wszystko. - Pewnie tak. - Jak Huff i Chris zareagowali na wieść o jego samobójstwie? Wskazała na kominy fabryki, dominujące nad miastem. - Nic nie może przerwać produkcji. Dzisiaj wrócili do pracy. Beck Merchant... chyba wiesz, kto to jest? - O tak, dobrze wiem, kto to jest. - Clark zacisnął usta w grymasie nienawiści. - Trzymaj się od niego z daleka. On... - Clark? Na ganku pojawiła się kobieta pod trzydziestkę. Była ładną blondynką, a raczej mogłaby nią być, gdyby nie jej opryskliwa mina. Trzymała na rękach mniej więcej rocznego chłopczyka, odzianego wyłącznie w pieluchy. - Hej, Luce, to jest Sayre Hoyle. Sayre, poznaj moją żonę, Luce. - Jak się masz - powiedziała uprzejmie Sayre. - Witam. Jej nieprzyjazne zachowanie wyraźnie zmieszało Clarka, który dodał szybko: - A to jest Clark junior. - Wygląda na zdrowego chłopaka. - Sayre obdarzyła oboje rodziców uśmiechem. - Pełno z nim roboty - odparł Clark. - Ominął etap chodzenia i z raczkowania przeszedł prosto do biegania. - Spóźnię się do pracy - oznajmiła Luce naburmuszonym tonem. Weszła z powrotem do domu,
Rozejrzał się dookoła z niekłamanym zachwytem i zrozu¬miał, że zaczyna patrzeć na świat oczami Tammy.
Milcząca dotąd Róża powiedziała cicho:
jakie miałby z pociągnięciem za spust, trzymając w ustach koniec lufy - ciągnął odważnie młodzieniec. - Jest w tej sprawie więcej niejasności. Twarz detektywa poczerwieniała. Sayre nie wiedziała czy z zażenowania, czy z ferworu. Potrafił stawić czoło wszechmocnemu Huffowi Hoyle'owi i za to go podziwiała, chociaż domyślała się, że po dzisiejszym wieczorze dni Scotta w biurze szeryfa były policzone. - Słucham, co takiego nie daje ci spokoju, młodzieńcze? - rzucił Huff. - Nowo odkryta religia pańskiego syna. Niespodziankom nie było końca. Sayre spojrzała na Chrisa, a potem na Huffa, sprawdzając, czy nie roześmieją się na tę przedziwną wzmiankę o wierzącym Hoyle'u. Obaj jednak siedzieli z kamiennymi twarzami. Huff jeszcze bardziej zmarszczył brwi. Sayre spojrzała na Becka. - Ostatnimi czasy Danny dołączył do wspólnoty... - powiedział Beck, wyczuwając jej zaskoczenie. - ... Wyznawców Biblii - warknął Huff. - Danny przyjął ich wiarę za swoją i stał się bardzo pobożny - ciągnął Beck. - Co to znaczy ostatnio? - Mniej więcej rok temu. Nigdy nie opuszczał niedzielnej mszy ani środowych wieczornych spotkań modlitewnych. - Zrobił się z niego straszliwy nudziarz - dodał Chris. - Przestał pić, denerwował się, gdy wzywaliśmy imię Boga nadaremno. Zmienił się w prawdziwego dewota. - Co go do tego skłoniło? Chris wzruszył ramionami. - Nigdy go nie zapytałeś? - Owszem, Sayre, pytaliśmy go - odparł ironicznie. - Danny nie chciał o tym rozmawiać. - Nie mogliśmy powiązać jego nagłego zainteresowania wiarą z żadnym konkretnym wydarzeniem, otarciem się o śmierć, niczym podobnym - wtrącił Beck. - W ciągu ostatniego roku stał się zupełnie inną osobą. Zmienił się nie do poznania. - Na lepsze czy na gorsze? - Kwestia gustu - wtrącił się Huff. Jego ton świadczył doskonale o tym, co myśli na temat nawrócenia Danny'ego. - W jaki sposób wiąże się to z samobójstwem mojego brata? - spytała Sayre młodego detektywa. - Rozmawiałem z pastorem i członkami wspólnoty, którzy widzieli Danny'ego w niedzielę rano. Wszyscy bez wyjątku twierdzą, że tego dnia pani brat był szczęśliwy i pełen pozytywnej energii. Z nabożeństwa wyszedł przepełniony wiarą i miłością do Boga, zapowiadając, że pojawi się jeszcze na modlitwie wieczornej. - Scott spojrzał w oczy każdemu z rozmówców. - To dość dziwne, że człowiek będący w takim nastroju, przepełniony religijną gorliwością, tak po prostu się zastrzelił. - Chce pan powiedzieć, że ktoś upozorował samobójstwo? - spytała Sayre. - Nie sugeruj Wayne'owi odpowiedzi - wtrącił się Rudy Harper, rzucając niepewne spojrzenie w kierunku Huffa. - Wszystko, co chciał powiedzieć... - Chcę powiedzieć, że okoliczności towarzyszące śmierci Danny'ego Hoyle'a wymagają dalszego śledztwa. - Okręgowy koroner wyraził się dość jednoznacznie, stwierdzając samobójstwo. - Tak, panie Merchant, ponieważ przyczyna śmierci była oczywista. - Detektyw spojrzał na Sayre. - Oszczędzę pani opisowej terminologii, zawartej w raporcie koronera. Moim zdaniem to metoda zadania śmierci pozostaje nieokreślona. - Metoda zadania śmierci - powtórzył Beck, wpatrując się zwężonymi oczami w Scotta. - Lufa
posadził sobie na ramionach. Następnie skierował się ku skalnej ścianie, która - kiedy byli tuż przy niej - rozsunęła
- Wrócę więc jak najszybciej - obiecał Mały Książę nieco zasmuconej Róży.
Sayre spojrzała na zegarek. - Pół godziny? Beck roześmiał się w odpowiedzi. - Ja nie potrzebuję aż tyle. - Otoczył ramionami jej kibić, wtulił twarz w jej piersi i westchnął głęboko. - Zniszczenie Hoyle'ów było moją siłą napędową jedynym celem w życiu. Zapomniałem o całym bożym świecie. Od kiedy umarł mój ojciec, nie podjąłem żadnej decyzji, która nie wiązałaby się z doprowadzeniem do tego dnia. Teraz, kiedy wszystko się dokonało... jestem po prostu zmęczony tym wszystkim, Sayre, - Ja też nie mam już siły na gniew. Nie odczuwam nawet satysfakcji z powodu upadku Huffa. To dobrze, że wreszcie będzie musiał odpowiedzieć za swoje zbrodnie, ale w gruncie rzeczy żal mi go. Nie widzę powodu do radości. - Masz rację. Nie ma w tym nic radosnego. Może tylko spokój. - Może. Położył dłoń na brzuchu Sayre i pomasował go lekko. - Ze wszystkich złych uczynków Huffa, najgorsze było to, co zrobił tobie. Przykryła jego dłoń swoją. - Jestem Hoyle, Beck. Nie zawsze mówimy prawdę i potrafimy okrutnie manipulować ludźmi. Uniósł głowę i spojrzał na nią. - Okłamałam Huffa. To była podłość, przyznaję, ale byłam tak wściekła na niego, że chciałam mu naprawdę dopiec - ściszyła głos niemal do szeptu. - Doktor Caroe nie uszkodził mnie ostatecznie. Oczy Becka powędrowały ku jej brzuchowi i z powrotem w górę. - Możesz mieć dzieci? - Nie ma żadnych fizycznych przeciwwskazań. Pomyślałam sobie nawet, że może... może powiem to Huffowi. Beck powoli dźwignął się na nogi i przyciągnął ją do siebie. - To właśnie odróżnia cię od nich, Sayre. Ani Huff, ani Chris nie znali litości. Tobie nie jest ona obca. Dostrzegłem to i pokochałem cię za to. - Nie, Beck - odparła, opierając policzek o jego pierś. - To jest coś, co ja zobaczyłam w tobie.
Nie, nic nie było w porządku. Najchętniej wtuliłaby twarz w ten jego śmieszny mundur i wybuchła płaczem. Ty¬le tylko, że nie miała zwyczaju płakać.
zmieni wasz świat. Sayre mówiła z takim przekonaniem, że zrobiło mu się żal, że jest aż tak naiwna. - Sayre, tutaj nic się nie zmieni, dopóki Huff się na to nie zgodzi. - Niedługo to może się zmienić. - Ten atak serca... - Nie był zbyt poważny. Huff prawdopodobnie przeżyje nas wszystkich. Ja mówiłam o rządzie federalnym. Strajk, nie strajk, kilka agencji siedzi mu na karku. Jeżeli Huff nie wprowadzi w fabryce kilku bardzo poważnych modernizacji, musi się liczyć z zamknięciem odlewni. Ale to wcale nie będzie oznaczało zwycięstwa, prawda, Clark? Bez jego fabryki, co się stanie z Destiny? Pomyśl, co się stanie z tymi wszystkimi rodzinami, które przez tyle pokoleń utrzymywały się z pracy w odlewni. - Przerwała dla zaczerpnięcia oddechu. - Trzeba wprowadzić zmiany i to szybko. Inaczej wszyscy przegramy - dodała żarliwie. - Mógłbyś sprawić, że wypadek Billy'ego Paulika będzie miał jakiś sens. Wiem, że proszę cię o coś, co nie będzie łatwe, Clark. Będziesz musiał nieźle się uwijać i być bezwzględny żeby zaskarbić sobie zaufanie i szacunek kolegów. Clark potarł szczękę, czując pod palcami szczecinę. Zawstydził się, że po raz kolejny przyłapała go nieogolonego, lecz jednocześnie uświadomiło mu to, jak nisko upadł. - To trudne zadanie. - Zdaję sobie sprawę, o co cię proszę. - Nie jestem tego pewien. - Byłam w hali fabrycznej, Clark, - Słyszałem o tym. - Wiedziałam już wcześniej, że jest źle, ale, szczerze mówiąc, nie zdawałam sobie sprawy, że jest aż tak tragicznie. Warunki pracy są średniowieczne. Jak możecie to znosić? - Nie mamy wielkiego wyboru. - Teraz macie. Muszą zostać wprowadzone zmiany, i to drastyczne. To imperatyw. - Zgadzam się z tobą, ale nie jestem odpowiednim człowiekiem do przeprowadzenia tej akcji, Sayre. - Jesteś urodzonym przywódcą. - Może byłem, dawno temu. Czy wyglądam dla ciebie na kogoś, kto mógłby poprowadzić ludzi? - Nie - warknęła. - Wyglądasz jak cholerny tchórz. Tak - dodała, widząc jego zaskoczenie. - Tamtego dnia powiedziałeś mi, że potrzebujesz celu w życiu, żeby wrócić na właściwy tor, że chciałeś to zrobić dla swojego syna. Dzisiaj daję ci tę możliwość, a ty się wycofujesz. Dlaczego? Czego się boisz? - Przegranej, Sayre. Przegranej. I dopóki nie przestaniesz dorabiać się w szybkim tempie, jeździć kosztownymi wozami, dopóki nie upadniesz tak nisko, że codzienne wstawanie z łóżka stanie się dla ciebie wysiłkiem, który wymagać będzie całej twojej siły woli, nie zrozumiesz, co to jest być przegranym. Nie wiesz jak to jest, chodzić ulicami i patrzeć, jak ludzie, którzy kiedyś wiwatowali na twoją cześć na trybunach, teraz potrząsają głowami i szepczą coś do siebie o zmarnowanym życiu - przerwał, żeby się pozbierać, zrozumiał bowiem, że jest zły na siebie, nie na Sayre. - Masz cholerną rację, boję się. Boję się nawet mieć nadzieję. Jego słowa wprowadziły ją w przygnębienie. - Mylisz się, Clark - odezwała się bardzo cicho. - Wiem doskonale, jak to jest, gdy wstawanie z łóżka wymaga nieludzkiego aktu woli - odetchnęła głęboko i wzdrygnęła się, jakby przeszedł ją dreszcz. - Ty jednak wciąż jeszcze stoisz na rozstaju dróg. Możesz nie zrobić nic, powiedzieć „nie" i nadal żyć tak jak teraz, przygnębiony sobą i życiem, topiąc rozczarowania w whisky,
Pokusa okazała się zbyt silna. Tammy zaparzyła świeżej herbaty, przygotowała tosty z dżemem i ustawiła wszystko na tacy. Odetchnęła głęboko. - No, to idę.
Andre wycofał się dyskretnie, zostawiając ich samych.
Książę.
- Tak. - Pani samolot właśnie ląduje, złociutka. Ma pani dla mnie kluczyki? Betonowa płyta lądowiska wydawała się rozgrzana do niemożliwości. Sayre ruszyła po niej w kierunku dystyngowanego siwego pilota, który wyszedł z kabiny małego, eleganckiego odrzutowca stojącego niecałe dwadzieścia metrów od budynku. - Pani Lynch? - Witam. - Będę miał przyjemność pilotować dla pani samolot podczas dzisiejszego rejsu. - Uścisnęli sobie dłonie. Już na pokładzie kapitan zaprezentował drugiego pilota, który pomachał Sayre z kokpitu. Następnie wskazał wyjścia awaryjne i barek z napojami i przekąskami. - Proszę się rozgościć. Sayre podziękowała mu i kapitan zniknął w kokpicie. Oparła głowę o chłodny skórzany zagłówek i zamknęła oczy. Odczuwała ulgę, że wraca do domu. Kilka minut później samolot rozpoczął kołowanie. Zanim dotarł na pas startowy, Sayre zdążyła już zapaść w drzemkę. Zamiast jednak zwiększyć obroty, silniki stopniowo wygasły. Sayre otworzyła oczy na widok kapitana wychodzącego z kokpitu. - Proszę o spokój, panno Lynch. Mamy mały kłopot, ale zajmę się tym i za chwilę będziemy startować - powiedział uprzejmie i ze spokojem, ale Sayre widziała, że w środku gotuje się ze złości. Podszedł do drzwi i odbezpieczywszy zamek, wypchnął je na zewnątrz i ruszył w dół po schodkach. - Co, do diabła, pan sobie wyobraża? - zapytał kogoś na zewnątrz. - Muszę się widzieć z pana pasażerką. Sayre odpięła pas i podeszła do drzwi. Kapitan stał zwrócony do niej plecami, piekląc się na Becka Merchanta, który najwyraźniej nic sobie z tego nie robił. - Usiłowałem przekonać panią w terminalu, żeby skontaktowała się z panem przez radio i zatrzymała was, ale odmówiła - wyjaśnił. - Powiedziała, że nie ma upoważnień. Nie wiedziałem, jak inaczej mógłbym przerwać start. Sayre zeszła w dół po schodkach. Widząc ją, Beck wskazał w kierunku swojego pikapu, stojącego na środku pasa startowego, dokładnie naprzeciwko odrzutowca. - Wsiadaj - rzucił. - Postradał pan rozum? - Huff miał atak serca. Beck spojrzał na swoją pasażerkę. - Nie jesteś ani trochę ciekawa, co się zdarzyło? Od kiedy zaciągnął ją do szoferki swojego wozu, nie odezwała się ani słowem. Teraz spojrzała na niego z beznamiętnym wyrazem twarzy. Przynajmniej jakoś zareagowała. - Huff był w swoim gabinecie - zaczął opowiadać Beck. - Sally, jego sekretarka, usłyszała krzyk. Pobiegła tam i zobaczyła, że leży na biurku, trzymając się za pierś. Jej błyskawiczna reakcja prawdopodobnie uratowała Huffowi życie. Natychmiast wepchnęła mu do ust tabletkę aspiryny i zadzwoniła po pogotowie. Chris i ja przybyliśmy do szpitala tuż po przyjeździe ambulansu. Czekaliśmy ponad pół godziny, chociaż wydawało się, że dłużej. Dopiero wtedy pozwolono Chrisowi zobaczyć się z ojcem i to tylko na pięć minut. Huff jest na oddziale intensywnej opieki. Powiedzieli, że próbowali ustabilizować jego stan. Był niezwykle poruszony i ciągle pytał o

Prosi go o to, błaga.

– Ku pamięci świętego Pelagiusza z Laodycei, tego, co dostojną swoją małżonkę
że ma szansę zainterweniować. A wtedy, gdy wciąż jest oszołomiony i próbuje radzić się
– Wiem o twojej żonie, o dzieciach,
poprzednich!
– A jeśli tak, to do Nowego Araratu jechać powinienem ja. Tym razem mamy
Chciałem zaś tylko jednego: odkryć tajemnicę wiecznego... albo jeśli już nie wiecznego, to co
godzinę sprawdzać notowania giełdowe.
Nie można się rozeznać, kto z publiczności jest poczytalny. I tak człowiek żyje sobie na tym
– Z kupców to dobrze. Za łobuzerkę do klasztoru wygnał? No nic, jak się lituje, to się
– zdaje się, że tak. A jeśli zaczną się kłopoty, trzeba szybko krzyknąć po łacinie: „Wierzę w
O’GRADY: Był. Ojciec zawsze go zamyka..
– I chciał, żeby uciekła z nim? Została jego partnerką? – zapytał z niedowierzaniem
Odpowiedzieć nie zdążyła.
– Miasto i biuro szeryfa są ubezpieczone od odpowiedzialności cywilnej – wyjaśnił
i wciąż nie mogła się nacieszyć. Buczenie usłyszała, ale nie zwróciła na nie uwagi.

©2019 do-klamstwo.bialowieza.pl - Split Template by One Page Love